imperatywne początki dni powszednich wzywają do radzenia sobie z rzeczywistością. coraz więcej potrzeb wydziela skóra wraz ze słonawym potem, coraz mniej wolności chłonie. wieczorami czas się zatrzymuje kusząc mistycznymi cieniami, szumem przestrzeni i tlącymi się w oddali iskierkami nadziei. wszystko opatrzone puchatą pierzyną westchnień nienawistnych i marzeń o zrozumieniu natury rzeczy. odeszli przedwcześnie Ci, którzy rozumieli więcej, Ci którzy czuli zbyt intensywnie, by móc długo znosić uroczystość chwil powszednich. czasem człowiek po prostu się zatrzymuje i przychodzi mu ostra świadomość konieczności budowania swojego, a co gorsza cudzego istnienia. pył kurzu, ot co. ale jakże głośno krzyczy, jakże donośnie i przekonująco. przekonuje wszystkich, a w szczególności samego siebie, że te błahostki mają ponad wymiarowy sens. a bo i mają, ale na ułamek chwili, którą jeżeli nie damy rady uchwycić mocno ramionami świadomości i mackami zrozumienia, to straci ową wartość. bo liczy się jedynie to, co zrozumieć próbujemy, na co zwracają uwagę nasze zmysły i usilne wysiłki. bo po cóż to żyć, jeżeli nie próbowalibyśmy z każdego dnia, każdej jego chwili uczynić swoistego poszukiwania sensu istnienia, świadomości życia i tego co ponad nim... bo nie wartość w zrozumieniu, ale wartość w drodze do niego.

Brak komentarzy: